Kolejny weekend, z tych zapamiętanych na zawsze

Kolejny weekend…

… a wraz z nim wiele wspaniałych przeżyć, wspomnień, wzruszeń; trochę nowych, jak i parę widzianych już kiedyś miejsc. To, co było, podobno nie wróci, jednak – co będzie? Nikt nie wie. A opowiadającym niestworzone rzeczy, właśnie o tym, co będzie – po prostu – nie wierzę.

Dla urozmaicenia oglądającym zamieszczone zdjęcia, które mogą być nieco nudne z racji oczywistego „nieuczestniczenia w akcji”, pragnę opowiedzieć pewną historię.

Planów nie było

Brak planu ma swoje dobre i złe strony. Ciekawych miejsc w okolicy było na tyle dużo, że postanowiłem dostosować się do córki, która niedawno obchodziła swoje pierwsze urodziny. Dokładnie rzecz ujmując: do jej harmonogramu dnia.

W piątek, splotem dobrych zdarzeń, pozwoliła mi i goszczącemu mnie kuzynostwu rodziców pojechać do Jodłówki, do Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Spóźniliśmy się nieco na wieczorną mszę, procesji też nie było, bo akurat spadł ulewny deszcz. Pierwszy raz w Jodłówce, pierwszy raz w sanktuarium, nowi ludzie – obcy zupełnie.

Dnia następnego, wiedząc, że pogoda będzie kiepska, postanowiłem córkę zabrać na basen w Jarosławiu, który ogrodzeniem graniczy również z tym samym „rodzinnym korzeniem” drzewa genealogicznego, tyle że w męskim wydaniu, więc sprawą subtelnie oczywistą były odwiedziny u wujka – kawa, ciastko i interesujące rozmowy, szczególnie w kontekście historii rodu.

Po fantastycznych basenowych zabawach, Bibi nie chciała wyjść z wody. Przymus rodzicielski sprawił, że po piętnastu minutach staliśmy gotowi do wyjścia – choć ja nie do końca, bo cały czas bez skarpet i butów na stopach. Posadziwszy BB na kafelkowej ławie przy wejściu, w pewnym momencie zauważyłem wchodzącą do budynku kobietę, która przekroczywszy próg, werbalnie zaczęła zachwycać się nad moją córką, myląc ją (jak wielu innych w kontekście zaimków osobowych) z płcią męską.

Będąc cały czas w części szatniowej basenu, mówię do młodej kobiety o blond włosach:

– A my… Widzieliśmy się wczoraj, prawda?

Moje pytanie spotkało się z zastanawiającą po drugiej stronie ciszą, bombardującą jednakowoż mnie, jak i zapytaną. (Mnie z racji: „Może jednak ją pomyliłem z kimś innym”, a napotkaną z uwagi na fakt: „Kto to jest, i czego ode mnie chce?”).

– Wczoraj, w Jodłówce, wieczorem – mówię. – Stała pani w kościele w ostatniej, może przedostatniej ławce po prawej stronie.

– No tak, faktycznie, byliśmy tam – stwierdziła krótko, niesamowicie zaskoczona całą sytuacją.

Żeby uświadomić jej, i przy okazji sobie, niezwykłość zdarzenia, dodałem, że nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jesteśmy z Jasła, przyjechaliśmy w odwiedziny do cioci w Przeworsku, a spotykaliśmy się w Jodłówce, wieczorem w kościele, oraz w Jarosławiu, na basenie, w południe dnia następnego.

Pamięć wzrokowa mnie nie opuszcza…