Lapidarność stylu

Najlepszy kandydat

Głosujcie na mnie! (fot. pixabay.com)

Nie ma kogo wybrać. Setki twarzy widać każdego dnia na plakatach. Jeden ma niebieskie oczy, drugi świątecznie przycięte wąsy, dłonie ułożone w geście otwartości. Ta ma super uśmiech, kolejna piękny uśmiech, świetną fryzurę, niezły makijaż – całkiem ładna jest. – Zagłosuję na nią – mówi do mnie kolega, patrząc na wiszący w pobliżu baner.

Inni świetnie wypadli w spocie wyborczym swojego ugrupowania – sąsiad będzie zakreślał ich nazwiska, kolejnemu znajomemu „wybrany” pomógł w znalezieniu odpowiedniego (dyrektorskiego) stanowiska. Tu o głosie zadecyduje lojalność. Taki system – społeczność wybiera według niezauważalnych nakazów. Ekonomiści nazwali to kiedyś „niewidzialną ręką” [Adam Smith, An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations, 1776]. A to wszystko jest takie proste! Takie pseudo-coś tam. Nakaz odgórny pochodów pierwszomajowych odszedł w niepamięć, uczestnictwo w uroczystościach patriotycznych nie należy do „trendy mark”, chyba że w szkole. Mamy wolność: każdy świętuje i głosuje, jak chce. Z flagą, czy bez – idąc, czy nie. Ot, taka lapidarność stylu.

Pospolita, zwykła wręcz, chciałoby się powiedzieć, msza niedzielna, wieczorna. Ludzi sporo, liczących na cotygodniowy brak kazania. A tu? Różaniec przed eucharystią, uroczysta msza z pocztami sztandarowymi, ubogacona homilią ks. dr. Stanisława Marczaka. Po dziesiątej minucie odczuwam ogólne zniecierpliwienie wokół. Tuż obok mnie siedzi Kandydat. Co pięć minut patrzy w swojego, schowanego w kieszeni smartfona, badając, która to już upłynęła minuta „smutaszenia” o ks. Popiełuszce w 30. rocznicę jego zamordowania, o „Solidarności” i całej ówczesnej rzeczywistości. Wszak „jestem młodym Kandydatem, który jest przedstawicielem »pokolenia zmian«”. Tysiące potencjalnych Głosujących tego nie widzi, ale ja, w kościelnej ławce – owszem. Zauważam.

I będę głosował. Świadomy. Otóż, nie wabi mnie kryterium będącej na topie wizażystki, kosmetyczki, fotografa, umiejących stworzyć nadrealną postać „kandydata”. Widzę człowieka – każdego dnia. Jego słowo, czyn, codzienność – i wybieram.

Głosowanie to wybór

Pod koniec wieczornych nabożeństw, które trwały w sumie prawie dwie godziny, organista intonuje: „Boże, coś Polskę”. Znudzonych jest większość. Wychodzą. Pamiętam czasy, kiedy moi rodzice, z setkami innych ludzi obecnych w kościele trzymali w górze uniesione prawe dłonie, z wskazującym i środkowym palcem ułożonym w kształcie litery „V”, śpiewając tę pieśń, ze łzami w oczach. Nie wspominam o pozostałych, którzy – z przyzwoitości i szacunku dla hymnu – stoją.

Wolność, 25 lat później, inne ma imię.

Felieton pochodzi z drugiego numeru Kwartalnika osób i opinii „Amplitudy”

Komentarze

Komentarze