Na przekór przeciwnościom losu

Niewytłumaczalne piękno bezkresnej natury
Niewytłumaczalne piękno bezkresnej natury (fot. pixabay.com)

W życiu wszystkich osób (że pozwolę sobie na użycie kwantyfikatora kategoryzującego) bywa różnie. Jeśli się wydaje, że ci, którzy „mają dobrze”, pod różnymi względami także doświadczają tego „źle”. Wcześniej lub później. I odwrotnie: ci, którym wydaje się cała ścieżka życiowa pasmem klęsk i niepowodzeń, doznają rzadziej lub częściej dobra – przeżywają również sukcesy. Taki przekór losu.

Nie wnikam we wrodzone przypadłości niektórych pod nazwą „pesymista – optymista – realista”, bo to nie czas i miejsce. Do zatwardziałych pesymistów także i siebie nie zaliczam, bo „w życiu jak to w życiu”, a nawet więcej…

W życiu jest jak z pralką

Ale żeby tego urządzenia pilnować jak rocznego dziecka? Przecież jest „automatyczna”, zaprogramowana. Co z tego, skoro dziecko (czasami i pralkę) wystarczy na moment spuścić z pola widzenia, a tam oczom ukazują się najmniej spodziewane, często niewyobrażalnych rozmiarów skutki – generalizując: jest źle.

Znam swoją wash machine  nie od dziś i przyzwyczaiła mnie do tego, że czasami nie panowała nad sobą i tyle nabierała wody (tak się nachapać nie mogła), aż się z niej wylewało, do czasu, gdy styropianowy pływak na jej dnie umieszczony dawał wyraźny sygnał elektronice: „Dosyć!”. Ciach! Nie ma prądu, woda się nie leje.

W sobotę jednak przelewanie wody górą wystąpiło tylko raz, więc po szybkim przywróceniu sprawności, pralka jednak chciała mi dać nauczkę i już kolejny wyciek spowodowany był nie przelewaniem, a wylewaniem(!) się wody z zamkniętych drzwiczek otworu wsadowego. Jak mawiają hydraulicy: „Woda nie ślepa i dziurkę znajdzie”. Ja jej nie znalazłem – wniosek? Nie jestem hydraulikiem.

Podsumowując: circa wiadro wody na kuchennej podłodze. „Świetny początek dnia” – myślę w duchu, po uprzednim wykrzyczeniu kilku słów powszechnie uznawanych za wulgarne. Mandatu nie otrzymałem, bo nikt tego nie słyszał. Gdyby nie ważyła tyle, ile waży – w tym samym momencie zniknęłaby mi z oczu (za oknem). Niestety, 60 kilogramów nie podniosę, więc zamknąłem oczy (cel osiągnięty – nie chcę jej widzieć, więc nie widzę – na jedno wyszło), włączyłem dobrą muzykę, położyłem się i… może by coś poczytać?
Otóż, coś sensownego jak zawsze – bardzo chętnie! Wróciłem zatem do lektury sprzed dobrych paru lat.

Młoda, piękna i inteligentna

Młoda, piękna i inteligentna
Młoda, piękna i inteligentna (fot. pixabay.com)

À propos „dobrych paru lat”. Przypomniała mi się piątkowa, międzypokoleniowa rozmowa klienta z ekspedientką.

– Coś słodkiego jeszcze zjadłbym, proszę pani.

– Niech pan sobie kupi takie cukierki – wskazała mi na otwartą paczuszkę, przegryzając jednocześnie kolejnych kilka sztuk słodkości w swoich młodych ustach.

Przypomniałem sobie to czarne, zgrzewane opakowanie, tak słynne jak i pyszne w swej zawartości.

– Proszę mi przypomnieć, jak się nazywają te… K… Kkk… Kkko…?

– Korsarze.

– O, właśnie. Wie pani, dawno to było, kiedy się nimi zajadałem. W podstawówce.

Liczę w głowie, ile to „dawno” już wynosi. Moją wypowiedź uprzedziła młoda dama, która rzekła:

– To już musiało być ze czterdzieści lat temu.

Nie wiedziałem, czy dobrze ją zrozumiałem, choć usilnie próbowałem. Nasz wielki uczony, który poważną edukację zaczynał właśnie w Jaśle, Hugo Steinhaus, mawiał, że „komplement powinien być prawdziwszy od prawdy”. Ale czy z prawdą niezgodny?

Nijak się to ma więc do mojej wczorajszej reakcji, gdy spotykając wieczorem młodą, piękną, inteligentną, a do kompletu jeszcze zajętą (w niektórych obszarach życia nawet bardzo) kobietę, nie omieszkałem nie zadać pytania o sposoby kształtowania, czy też utrzymania nieprzeciętnej urody.

– Zdaję sobie sprawę, że młodo wyglądam – rzekła skromnie, acz zdecydowanie – ale pesel mówi co innego.

– Pesel kłamie, pani Małgosiu.

Mój też kłamie. Wygląd. Niestety, w odwrotną stronę.

Dzikie serce

Da się zauważyć, że ogólnie mało piszę o mężczyznach, nie skupiam się za bardzo, bo z natury to zwyczajne, czyli proste w obsłudze stworzenie. Jednak gdy robi się coraz cieplej, prostota funkcji trafia na swego rodzaju zaburzenia, których istotą jest rozdźwięk, a przynajmniej niedopuszczalny dualizm semantyczny.

– W swoim sercu znalazłem wyryte głęboko trzy pragnienia, których – teraz już to wiem – nie mogę lekceważyć, nie tracąc jednocześnie własnej duszy – pisze John Eldredge w bardzo osobistej książce „Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy”. W przeciwieństwie do mnie prezentowane przez niego treści w głównej mierze dotyczą właśnie facetów. Dodaje jednocześnie: – Być może w tej chwili nie są na swoim miejscu, zostały zapomniane albo są fałszywie nakierowane, ale w sercu każdego mężczyzny znajduje się rozpaczliwe pragnienie stoczenia bitwy, przeżycia przygody i uratowania Pięknej. […] Nie ma nic bardziej inspirującego dla mężczyzny jak piękna kobieta.

Po czym sygnalizuje: – Jeśli bowiem naprawdę chcesz poznać, kim jesteś jako mężczyzna, jeśli chcesz odnaleźć życie, które warto przeżyć, jeśli chcesz głęboko pokochać kobietę i nie przekazać swoich błędów dzieciom, to musisz odzyskać swoje serce. Musisz udać się w góry duszy, w dzikie i niezbadane rejony – i wytropić tę nieuchwytną zdobycz.

W swej banalnej prostocie, sprawa dla wielu przedstawicieli rodzaju męskiego nieosiągalna. Wrodzona skromność nakazuje mi napisać: „Byłem w tych górach niedawno… Z dzikich i niezbadanych rejonów wróciłem z tarczą”.

Miód na serce

A dziś? Wyobraź sobie, mężczyzno: Widzisz kobietę w niebalowej sukience, ale w typowej, codziennej, i dlatego zwracającej uwagę. Kwiaty, wszędzie kwiaty, dużo kwiatów, na ciemnoniebieskim tle – coś pomiędzy błękitem paryskim a pruskim (à la Turnbull). Od razu jawi się myśl o tyle romantyczna, co marzeniowa: Jesteś pszczółką, która pragnie nasycić się pyłkiem ukrytym w każdym z tych kwiatów, zamieniając go w nektar, który w potencji swej niesie smak miodu. Kwiat za kwiatem, jeden po drugim, w których celem istotnym jest pylnik, trochę niżej utrzymująca go szyjka, a wszystko otoczone płatkami korony. Piękno natury!

– Tak, w sercu każdego mężczyzny jest jakaś namiętność – już u początków swojej książki zauważa J. Eldredge, po czym zaczyna pisać o kobiecym sercu i wszelakich konsekwencjach, wynikających z interakcji obojga. Cudownych, ale i trudnych – jak to w życiu bywa. Jak też z moją pralką, którą w czasie pisania tego tekstu udało mi się naprawić (jednak!), podjąć skuteczną próbę wyprania pościeli, skręcić elementy zewnętrzne i postawić całość na swoim miejscu.

Sukces!

Tym oto sposobem zaoszczędziłem tysiąc złotych, którego i tak nie mam, więc żaden bank, niestety, tym razem na mnie – biednym nie zarobi.

Komentarze

Komentarze