Spaceruję sobie…

Uliczkami Jasła

Uliczkami Jasła spacerując… (fot. ja)

Spaceruję sobie spokojnymi uliczkami miasta, alejkami miejskiego parku, osiedlowymi zakamarkami, martwymi, bez życia. Nagle, przede mną staje postać, pokonująca tę samą ścieżkę, jednak drogi nadkładająca sporo więcej, gdyż zamiast iść prosto, wlecze się od krawężnika z lewej do krawężnika z prawej. Jakieś, średnio licząc, razy trzy więcej drogi nadrabiając.

Spacer

Spaceruję po tym wymarłym mieście w poczuciu przygnębienia, że jego martwica uzasadniana jest istnieniem lepszego świata, czyli jutra. Widzę codziennie nienawiści pełne spojrzenia, słyszę żale, wylewane w wieczornych modlitwach.

Zaplanowany odpowiednio wcześniej mój krok w kierunku bankomatu zmylił, tak podejrzewałem, spacerowicza – poprzednika. Po skorzystaniu z urządzenia bankowego, odwróciwszy się, napotkałem owego „nieszczęśnika”, który stanął mi na drodze i rzekł (o dziwo, nieadekwatnie trzeźwym głosem):

– Czy mogę coś powiedzieć?

Nie myśląc wiele, odrzekłem:

– Proszę bardzo. Ale krótko, bo nie mam zbyt dużo czasu.

– Odwiezie mnie pan do Nienaszowa? (Najkrótszą trasą jakieś 20 km).

Spodziewałem się „powiedzenia”, a jednak padło pytanie, które „rozbroiło” mnie na tyle, że w pierwszym momencie chciałem biec po taksówkę, zadzwonić po nią, aby człowiekowi pomóc.

Głównie dlatego, że tonem pytającym, poniekąd władczym, ale, de facto, oznajmującym, wzrokiem błagalnym, wywołał ów tę treść.

Sekund kilka później pomyślałem, że gdybym był na jego miejscu, zrobiłbym inaczej. Wprost posługiwałbym się zasadą: „Jeśli masz zamiar pić dużo, pij blisko swojego łóżka (domu)”. Tym bardziej, że tam, w Nienaszowie, czeka na chłopa (może) żona, a może i dzieci – nie wiem.

Do pamięci mej wraca w tej chwili obrazek, wychodzącego z klatki schodowej bloku rodziców (Boże, to było dwadzieścia cztery lata temu!), jednego z moich licealnych profesorów, który w stanie, mniej więcej, jak wyżej, kręcąc się w lewo i prawo, rzekł: „To nie jest, k…, taka prosta sprawa trafić na Ujejskiego”.

Wniosek z tego jest jeden. Na „autopilocie” wracać jest łatwo, gdy zasięg sieci jest dobry. Gdy okazuje się, że „Range is out”, powrót może być utrudniony, a wręcz niemożliwy.

Drugą stroną medalu jest fakt, że ów pijak, tracący, z ulicy na ulicę, zakrętu na zakręt, kontakt z rzeczywistością, staje się czasami uciążliwością społeczną. Nie zmienia to faktu, że spacery uczą.

Pijak

Wielokrotnie przyszło mi „walczyć” z siadającymi na przyklatkowej ławeczce smakoszami trunku zatytułowanego: „Uśmiech teściowej”, „Węch sołtysa” lub innych mózgojebów, patykiem pisanych, jabcoków oraz sikaczy.

Gdy wychodzę rano do pracy, Pan Pijak jest już w połowie swojej przyjemności, kiedy ja, brutalnie, nakazywałem usunąć się z prywatnego terytorium. Prosiłem grzecznie: „Uprzejmie proszę Pana Pijaka, aby zszedł z prywatnej posesji i udał się do swojej siedziby”. Ten, zbulwersowany wielce, oznajmiał mi, chrypiącym z przepicia głosem, że u siebie „pod klatką” pił nie będzie, bo tam jeździ Policja, dlatego wybrał ten zaułek, bo tu Policja nie widzi.

Pierwszą moją myślą było właśnie, aby na Policję zadzwonić, ale po uprzednich doświadczeniach z policyjnym i strażomiejscowym call center, zrezygnowałem tak szybko, jak tylko pomysł ten wpadł mi do głowy.

Potem przyszła myśl, żeby wywiesić karteczkę – informację o treści, mniej więcej: „Uprzejmie prosimy Pana Pijaka o niepozostawianie po sobie pustych butelek po jabolu oraz innych plastikowych naczyń, a także resztek jedzenia (pod różnie oddawaną postacią)”.

Karteczka, ostatecznie, nie zawisła.

Państwo

Gdy obserwuję nieustanną, notoryczną wręcz, zdałoby się, walkę z opisanymi wyżej osobistościami, przychodzi mi do głowy następny obrazek. Jest majowa niedziela, słońce nieprzyzwoicie pięknie wygląda zza burzowych chmur, równie cudownie kwitną przydrożne drzewa. Jest i skwerek, po środku klomb zasadzony bratkami, a po zewnętrznej, dokładnie na „ławkowej” przestrzeni: Pan Pijak z kumplami, zaburzający miłą codzienność.

Podczas innego, nienumerowanego spaceru uliczkami osiedla, które, nie wiedzieć czemu, nadal zwie się „Dwudziestolecia” (PRL – przyp. SW), zdarzyła się kolejna sytuacja.

Widzę z daleka, spacerujących, panią i pana, którzy swoje zwierzątko trzymają na uwięzi, zwanej smyczą. Pan, na mój widok, ożywił się nieco, i dyskusyjny ton podwyższył, tłumacząc spacerowej partnerce, że:

– Będą mieli się czym uchodźcy dzielić. Te domy, tyle domów, i żony w środku czekające. A Platforma będzie im bardzo pomagać…

Pomyślałem od razu, że ów spacerujący mężczyzna albo mnie z kimś pomylił, albo cokolwiek innego sprawiło, że głośno zaczął wyrażać swoje opinie.

Podobnie jak kibice podczas ostatniego meczu, z transparentem o treści: „KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice”, którego treść komentowała (zbulwersowana) „Gazeta Wyborcza” i inne tego typu kreacje, określając go jako „skandaliczny”.

Sorry

– Taki mamy klimat – rzekła niegdyś jedna z ministrek. Po innym, zupełnie niedawnym incydencie, PZPN nakłada kary na kluby. Pytam się: Czy klub wywiesił transparent? Czy klub rzucił racę w bramkarza? Czy klub krzyczy, wrzeszczy treści faszystowskie?

Zamiast kar cielesnych, finansowych, publicznego biczowania, własnoręcznego naprawiania szkód, zakazu stadionowego do końca życia, PZPN pieści się z kibicami, prokuratura, zresztą, też. Prawie jak Policja z pijakami.

Pseudokibic, nieukarany porządnie poprzednim razem, zrobi to samo przy najbliższej okazji. Publiczny smakosz trunków też.

Nie zmienia to faktu, że państwo we wszystkich opisanych wyżej historiach stosuje kompletnie niewychowawcze metody. Sorry, taki mamy kraj.

Moje doświadczenie wskazuje, że nie możemy sobie poradzić z pospolitym Polakiem, okupującym przykościelny skwerek. Zatem, jak walczyć trzeba z bandytami, ekonomicznymi kombinatorami?

Nie mam pretensji do konkretnych policjantów, czy strażników, ale żal można mieć do ogólnie pojętego systemu myślowego, a właściwie jego braku, ukrytego pod różnymi postaciami bezradności, braku konsekwencji oraz czytelnych zasad.

Komentarze

Komentarze