Mozart w Jaśle

Msza "Koronacyjna" C-dur Mozarta w jasielskiej farze

Msza „Koronacyjna” C-dur Mozarta w jasielskiej farze (fot. A. Dziura / miastojaslo.pl)

Miałem wybrać się na koncert, nie byle jaki, bo jak dobrze zapamiętałem, Mozart w Jaśle bywa rzadko. A Mszy „Koronacyjnej” C-dur (KV 317) nie słyszałem na żywo u nas, jak żyję. Niedziela jednak okazała się w planach mocno wytężona, napięta w kalendarzu, stwierdziłem, że będzie tłum (ludzie, wbrew pozorom, pragną posłuchać czegoś sensownego), zrezygnowałem z kilku punktów dziennego programu, w tym, niestety, z Mozarta również, czego serdecznie żałuję.

Niewątpliwie, jednak, obecność swą odnotowali ci, którym żal pozostał, że utwór nie był odgrywany w innym miejscu (istotne jest to, że żal pojawia się post factum). Całe (nie)szczęście miasta Jasła, polega na tym, że gościnność ks. Zbigniewa Irzyka, proboszcza jasielskiej fary, jest bezgraniczna. Nie odmawia on młodym artystom możliwości zaprezentowania swoich umiejętności – otwiera miejsce lub, co też ważne, udostępnia instrument (organy), dzięki czemu, zupełnie niedawno, można było posłuchać innego klasyka, Jana Sebastiana Bacha, w koncercie organowym Mateusza Gałuszki.

Z drugiej strony, problemem większości mieszkańców (władzy) Jasła jest „blokada” – klasyczny odruch istot z gatunku „pajacowatych”, polegający na uniemożliwianiu jakiegokolwiek wartościowego działania innym istotom, na wszelki wypadek. Bo mógłby się ktoś, tworzący „do szuflady”, okazać lepszym artystą–pisarzem?

Bo mogłoby się wydać, że pospolity wiejski organista jest lepszy w swoim muzycznym fachu od okrętowego grajka? Bo testowany „z ulicy” mógłby przejść lepiej merytoryczną „próbę sił” potencjalnego pracownika ze swoim przyszłym kierownikiem/dyrektorem?

Taki schemat obowiązuje w niezliczonych płaszczyznach ludzkiego życia.

Obowiązuje nadal, bo „komuna” (pojęcie zaczerpnąłem z poprzedniego posta), myślenie pod nazwą „byle jak, ale jakoś jest”, zabrania ludziom upominać się o swoje. O godziwość, o wolność, o rację, wartość swojej pracy, prawdę itp.

Stąd też, współcześni „pał(j)acowi” myślą, że oszukują „statystycznych” swoimi sztuczkami, którzy, niby oszukani, mają nie wiedzieć, że istnieje Państwowa Inspekcja Pracy, różnej formy ministerstwa, wciąż obowiązujące ustawy, kodeks pracy, sądy, prokuratura…

A, przede wszystkim, że istnieje „inny świat”, o którym śpiewała, na przykład, Antonina Krzysztoń.

W tym względzie „komuna” jednak się skończyła. Można wyjechać (wylecieć), gdzie tylko się chce. Tam, na pewno, i Mozarta grają częściej. Czy to jest rozwiązanie? Z perspektywy indywidualnego emigranta – pewnie tak, gdyż „myślący” w Polsce albo zostają dyskwalifikowani (dyskryminowani), albo mordowani (Katyń, wczesny PRL, UB, SB), albo sytuacja zmusiła ich do życia w lepszych krajach (współcześnie). Z perspektywy Polski – wyjście całkowicie niepatriotyczne. Patriotyzm odchodzi na bok, gdy człowiek stara się zapewnić godne warunki życia swojej rodzinie. Po paru latach, emigrant ma ojczyznę „gdzieś”, z czym zetknąłem się niedawno osobiście. Do tego stopnia „gdzieś”, że zdarza mu się zamiennie stosować słowa „implanty” i „Inflanty”.

Współczuję, naprawdę, współczuję wszystkim pajacom, udającym swoją wielkość. Śmieje się z was coraz więcej osób. „Pajacowanie” mogło mieć sens trzydzieści, i więcej, lat temu. Wówczas nie było „komórek” i Internetu, mimo to, ludzie, w większej części, systemowi się nie poddawali.

Teraz, tym bardziej.

Niestety, stanowisko trwa, społecznie wyszydzone, bezwartościowe, naiwne i głupie, niezdolne do samodzielnego myślenia, a decyzje podejmuje pod wpływem emocji.

Komentarze

Komentarze