Wiara i religijność, czy folklor i jarmark

Zbawienie, krzyż, nadzieja, wartość. Wiara i religijność.

Zbawienie, krzyż, nadzieja, wartość (fot. pixabay.com)

Kilka tygodni temu, podczas weekendowych, zamkniętych, rekolekcji dla małżeństw niesakramentalnych, które miały miejsce w Wyższym Seminarium Duchownym Zgromadzenia Księży Misjonarzy Saletynów w Krakowie, uczestniczyłem w interesującej dyskusji: wiara i religijność. Poniekąd byłem jej inicjatorem, gdyż ciekawiła mnie opinia innych osób na temat dwóch pojęć, które brzmią podobnie, dla wielu pewnie i jednoznacznie, ale jak się okazało w efekcie naszej rozmowy, są zupełnie rozbieżne, a najczęściej bywają mylone jedno z drugim.

Na odpowiedź praktyczną nie musiałem długo czekać. Dziś, w jednym z jasielskich kościołów, namawiany przez żonę, aby „pójść do krzyża”, w wielkosobotniej atmosferze skupienia, zamyślenia (wszak Jezus umarł, leży w grobie) i oczekiwania na Jego zmartwychwstanie, zderzyłem się z jarmarkiem – wielorodnością zachowań, bardzo osobistego (nie)wyrażania siebie oraz podejścia do tego, co się dzieje.

A co się dzieje?

Ksiądz w bocznej nawie święci pokarmy, ludzie przeciskają się między sobą i ławkami, aby zdążyć na pokropienie. Na wezwanie: „Pobłogosław Panie Boże to mięso” – niemal każdy robi znak krzyża gorliwie, jakby to błogosławieństwo jego samego miało dotyczyć. Nie wspomnę o błogosławieństwie jajek i mojej (w myślach) reakcji na żegnających się wtedy mężczyzn, bo nie wypada.

Jarmark. Mama ustawia swoje dzieci, trzymające koszyczki ze święconką, przed Pańskim Grobem, żeby zrobić zdjęcie swoim smartfonem. Inni, przygotowani na ewentualność zobaczenia czegoś wyjątkowego, wzięli ze sobą aparaty fotograficzne. Robimy zdjęcia, pamiątki. Ale to nie wszystko.

Znajduję też zupełnie nieobeznanych w praktykach kościelnych. Otóż, niedojrzały jeszcze chłopiec, odwrócony bokiem do ołtarza, pisze sms’a. I tak pewnie jest bardziej zorientowany niż jego matka, która w tym samym momencie mówi do niego: „Może lepiej zadzwoń?” Wypada nadto wspomnieć, że w tym samym czasie liturgiczna służba ołtarza ma swoją próbę w prezbiterium, przed, niewątpliwie wymagającą, liturgią Wigilii Paschalnej.

Pominąłem zupełnie fakt, że jeszcze niedawno „pójście do krzyża” wiązało się z przejściem na kolanach całej długości nawy środkowej kościoła. Chyba nie tylko mnie problemy ze stawami kolanowymi dopadły, ale żeby wszystkich na raz? Co nie zmienia faktu, że panowała wtedy cisza, skupienie, nieprzeszkadzanie innym modlącym się obok. A głównie myśl: czym jest śmierć, zmartwychwstanie, życie? Co to dla mnie znaczy?

Ale wracając do rzeczy.

Czym jest wiara, a czym religijność?

Wiara, niewątpliwie, stanowi niezwykle indywidualny, bardzo immanentny aspekt pojmowania Boga i Pisma Świętego. Właściwie rzecz biorąc, niepodlegający ocenie.

Zboczenie zawodowe nakazało mi zadać przekorne pytanie podczas przywołanej dyskusji: Dlaczego badania socjologiczne mówią nam o 90 proc. ludzi wierzących w Polsce? [por.: Zmiany w zakresie podstawowych wskaźników religijności Polaków po śmierci Jana Pawła II, CBOS 26/2015, Warszawa 2015, s. 2]. Czy ten, który przychodzi do kościoła co niedzielę jest wierzący, czy raczej religijny? Czy ten, który przyjmuje komunię bez przerwy, a i też każdego dnia stosuje mobbing wobec własnego pracownika jest wierzący?

Zdjęcie z koszykiem pełnym święconki, przejście środkiem kościoła, aby uklęknąć przed krzyżem i ucałować go zgodnie z tradycją jest aktem religijności. Stąd ciśnie się na klawiaturę pytanie, czy Polacy nie są aby przypadkiem w 90 proc. religijni, a w pozostałych dziesięciu wierzący?

Samo pytanie powyższe narodziło się w mojej głowie przed sprawdzeniem, co na ten temat „mówią” sondaże. Nie będę się chwalił intuicją, ale zacytuję jedynie wyniki z przytoczonych wyżej badań: „Od końca lat dziewięćdziesiątych niezmiennie ponad 90% ankietowanych (92–97%) uważa się za wierzących, w tym mniej więcej co dziesiąty (ostatnio co jedenasty–dwunasty) ocenia swoją wiarę jako głęboką” [tamże]. – To chyba stąd ta różnica – uradowany stwierdziłem.

Zbawienie

Religijność bez wiary jest pusta, a wiara bez rytuału staje się – wcześniej czy później – iluzją (W. Bartkowicz, Religijność bez wiary, w: Pastores 4/2010). Tym bardziej wiara bez świadomości religijnej, bez znajomości treści Pisma Świętego, bez znajomości podstaw religii nie ma racji bytu. Rację tę zastępuje religijność, tradycja, rytuał, folklor, a w stanach skrajnych: jarmark.

A może wiara to, po prostu, i, przede wszystkim, stosowanie teorii, o której religijny człowiek słyszy w czasie każdej mszy świętej? Może właśnie chodzi o posługiwanie się tymi treściami w życiu codziennym? Błogosławieni cisi, miłosierni, pokornego serca. Wdowi grosz, marnotrawny syn, belka w oku, Magdalena, celnik. Może by tak mniej oceniać, a więcej patrzeć na siebie?

Nadzieja

Przypomniany mi właśnie przez żonę, która od wczoraj czyta wywiad-rzekę z Janem Pawłem II (pewnie każdy słyszał, ale nie każdy się zapoznał) Przekroczyć próg nadziei, w niezwykle wyraźny sposób pokazuje sens zbawienia, jak też wyjaśnia samo pojęcie: „Zbawić, to znaczy wyzwolić od zła radykalnego, ostatecznego. Takim złem nie jest sama tylko śmierć. Śmierć już nie jest takim złem, skoro przychodzi po niej zmartwychwstanie. A zmartwychwstanie przyszło za sprawą Chrystusa. […] Świat, który może ulepszać swoje techniki terapeutyczne w różnym zakresie, nie ma mocy wyzwolenia człowieka od śmierci. I dlatego świat nie może być dla człowieka źródłem zbawienia. [Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, Lublin 1994, s. 68]

Święty Jan Paweł II wskazał też, że zmartwychwstanie każdego człowieka poprzedzone zostanie sądem „według uczynków miłości lub ich zaniedbania” [Jan Paweł II, tamże, s. 70]. Wcześniej św. Jan od Krzyża stwierdził, że „Pod wieczór naszego życia będziemy sądzeni z miłości” [Sentencje, 64; KKK 1470]. Frazes? Pewnie dla rozumiejących tylko folklor, owszem.

A istota leży w miłości i miłosierdziu – ich odniesieniu do naszych uczynków z każdego dnia. Czy to nie jest ironia, kiedy wolę utrzymywać kontakt z ateistą albo deklarującym się jako niewierzący, niż z hipokrytą chrześcijaninem? Albo z pewną Indonezyjką, islamistką, która spożywając ze mną (kolejny dla niej) symboliczny kieliszek wódki, mówi: „My God, Allah, do not see anything after sundown”. Dlaczego wolę? Bo jest, na przykład, szczery/a i bezpośredni/a. Nie plącze się w swoich tłumaczeniach. O, dziwo, doświadczenie wskazuje, że nie krzywdzi innych. A w każdym razie mniej niż znani mi religijni. Żyje przyzwoicie, do czego nie potrzebuje religii, wystarczy mu/jej podstawowa zasada etyczna: primum non nocere. I dlatego też pewny jestem, że M. nie wystrzeli w powietrze żadnego lotniska. Mimo, że jest muzułmanką?

Wartość

Jeśli już doszedłem do łaciny, zauważę dość częste powtarzanie przeze mnie za Rzymianami: carum est, quod rarum est. I niezmiennie wierzę w to, że cenne jest to, co występuje rzadko, a nie to, co jest pospolite, popularne, płytkie. Zapewne dlatego wczoraj wieczorem tak bardzo smakował mojej duszy drugi koncert fortepianowy c-moll, op. 18 S. Rachmaninowa, a w uzupełnieniu, jedna z najbardziej ulubionych, IV symfonia e-moll „Elegijna” op. 98 J. Brahmsa. Z tych samych powodów nie podobają mi się treści audycji radiowych, na jakąkolwiek literę alfabetu nazwa ich stacji by się nie zaczynała: eR, Tre, Wa, Ze.

Smakuje mi cisza, spokój, klasyka i wartość.

Czego w te Święta Zmartwychwstania i Wam życzę, a także uśmiechu oraz głębokiej radości!

Komentarze

Komentarze