Zatrudnienia i rynku pracy – powierzchowna analiza

Zarządzający - prezes, dyrektor, kierownik (fot. by pixabay.com)

Zarządzający – prezes, dyrektor, kierownik (fot. pixabay.com)

Zarówno gdyńskie, jak i krakowskie historie opisane poprzednio są bardzo podobne co do jednej kwestii – zatrudnienia, czy jak kto woli – rynku pracy – kontynuuję więc.

Outlet

Żona nie ma szczególnych upodobań do zakupów w handlowych galeriach, ale (jednak) czasami, jako kobieta, potrzebuje w coś się ubrać. Niekiedy potrzebę tę uzasadnia koniecznością ubrania dziecka i męża, ciągle niedbającego o swój image.

Tym oto sposobem, znaleźliśmy się wpierw w Fashion House Outlet Centre Gdańsk. Jakkolwiek, brzmi to zupełnie nie po polsku, każda Polka będzie wiedziała o co chodzi.

Urzekało mnie w tym miejscu wszystko, oprócz cen. Przede wszystkim, notorycznie pojawiające się na każdej witrynie stoiska handlowego zaproszenie do pracy. Uogólniłem zbyt – nie na każdej: w 95 procentach witryn.

Myślę sobie, że mieszkańcy Pomorza mają bliżej do Wysp niż, na przykład, tacy z Podkarpacia, czy Małopolski. Ale dziś, z tych samych przyczyn, wymienionych kilka akapitów wyżej, miałem okazję odwiedzić podkrakowskie centrum outletowe. I co? I (prawie) to samo. Jedynie statystyka (jeszcze) nieco bardziej przemawia na korzyść pracodawców – może tylko sześćdziesiąt parę procent chce zatrudnić pracownika.

Miejsca parkingowe dla osób z małymi dziećmi (fot. ja)

Miejsca parkingowe dla osób z małymi dziećmi (fot. ja)

Przy okazji omawiania wizyty w Modlniczce, pragnę zauważyć, że mój wpis o dyskryminacji mężczyzn (Wredny ojciec), mógłby zostać odczytany jako szowinistyczny, wziąwszy pod uwagę powyższe zdjęcie. Otóż parking ten obejmuje również miejsca dla osób z małymi dziećmi (a nie tylko dla matek, o czym mowa była we Wrednym), ale na rysunku osoba z dzieckiem przyodziana została w sukienkę (albo spódnicę, nie widać dokładnie). Nieważne. Jeszcze parę lat minie i może się doczekam, że jako ojciec przebywający na urlopie macierzyńskim, będę traktowany równolegle z matką na macierzyńskim. Czyli niedyskryminowany.

Ale wróćmy do sprawy pod tytułem:

Ogłoszenia o pracę

Mimo przeróżnej konfiguracji brzmieniowej treści zachęcających do podjęcia współpracy z potencjalnym szefem – właścicielem, na przykład, samochodu Porsche, moim zdaniem, w tych wszystkich ogłoszeniach brakuje jednego słowa: „Zatrudnimy (naiwnego) pracownika”.

Zatrudnimy (naiwnego) pracownika (fot. ja)

Zatrudnimy (naiwnego) pracownika (fot. ja)

Z tym właścicielem Porsche też przesadziłem – on najczęściej jedynie korzysta z leasingu udzielonego mu przez bank. Nie jego, ale nim jeździ, czyli (niby) jego.

Daje się zauważyć, coraz częściej w prywatnych firmach, zdecydowanie rzadziej w administracji państwowej (z wykluczeniem stanowisk kierowniczych), problem ze znalezieniem pracowników. Cóż… Po prawie trzydziestu latach niby gospodarczo wolnej Polski, niektórzy nie nachapali się jeszcze na tyle, żeby odpuścić.

Jakby na zawołanie, koleżanka wczoraj wypuściła facebookowe wyznanie w postaci zdjęcia żebraka i napisu obok: „W naszym kraju nie jest problemem to, że nie możemy nakarmić biednych, ale to, że bogaci nie mogą się nażreć…”.

Owszem, prywatni mają już swoje Porsche, domy, baseny, wille, areały; biznesy, najmy i kierowników podbiznesów, mnożących złotówki w tysiącach, z minuty na minutę.

A państwo? Jakie biedne było, takie biedne jest. Z czego ma zapłacić swoim, na przykład, biedę klepiącym podrzędnym urzędnikom? Stąd stwierdzenie „zdecydowanie rzadziej”, bo „misiowaty” zawsze coś tam dostanie. Nazwisko czyni cuda. I chęć szczera.

Robota nie ma znaczenia – od roboty są inni. Ale to kwestia jeszcze kilku lat. I jak mówiłem dziesięć lat temu, że rynek pracy się zmieni diametralnie, tak się stało. Skoro mówię teraz – prawdopodobieństwo jest równie wysokie, że przepowiednia się spełni – będą szukać fachowców w urzędach, jak dziś szukają w budowlance. Jak na razie Ukraińców, którym całując ręce – zatrudniają. Oczywiście, z całym szacunkiem dla nacji, która według moich rozpoznań zarabia u siebie średnio (w przeliczeniu) 600 zł, a minimalna ich pensja to złotych dwieście.

Ukraińcy

Nie sposób nie wspomnieć teraz o sytuacji, która miała miejsce w drodze powrotnej z Gdyni. Zatrzymaliśmy się w jej połowie, na pewnej stacji paliw pod Piotrkowem Trybunalskim. Była dokładnie północ. Konieczną okazała się zmiana pampersa, przy okazji odbywało się też karmienie dziecka w samochodzie – i moje zajadanie, z kanapką w dłoni, przechadzając się po parkingu, wdychając świeżość nocnego powietrza, gdyż druga część nocy za kierownicą jest tą gorszą do zniesienia. Wzrok mój przykuł młodzieniec parkujący TIR-a wzdłuż krawężnika, co robił z taką pieczołowitością, że wychodził z kabiny trzy razy, żeby sprawdzić z tyłu pojazdu, czy wszystko jest w porządku. Tyleż samo razy wracał, poprawiając manewr, choć – moim zdaniem – już za pierwszym razem było całkiem dobrze.

Zgromadził w dłoniach jakieś dokumenty i spoglądając na numer rejestracyjny naszego samochodu, po kolejnym wyjściu z kabiny ciężarówki, zagadnął:

– Państwo z Podkarpacia, z Jasła, tak? Potwierdziłem kwestię oczywistą. – Mogę się z wami zabrać? Przynajmniej do Kielc – oznajmił proszącym głosem. Zdając sobie sprawę z załadowanego pod sam dach samochodu w każdej jego części, stwierdziłem, że to raczej niemożliwe.

– A może pan się zmieści tu, z tyłu, na siedzeniu? Przesunę się do środka – zwróciła się do mnie karmiąca żona, której pomysł okazał się możliwy do wykonania. A zatem, po zakończonym karmieniu, część drogi powrotnej z wakacji w samochodzie spędziliśmy w czwórkę.

Prowadziliśmy standardową rozmowę, podczas której można było uzyskać kilka informacji o podstawowych problemach życiowych przeciętnego Polaka w kontekście tego, co dzieje się w kraju. Wracający z Portugalii po dziesięciu dniach pracy i podróży zarazem, do żony i dziecka, dwudziestopięcioletni kierowca TIR-ów z pięcioletnim już stażem, mówił, że po drogach ciężarówkami jeździ wielu Ukraińców, zatrudnionych u polskich pracodawców. Przyznałem, że czytałem niedawno jakiś tekst o tym, że nasi sąsiedzi ze wschodu starają się za wszelką cenę załatwiać dokumenty pozwalające na legalną pracę w Polsce. Za wszelką cenę, czyli także nielegalnie.

– Na jednym parkingu w Niemczech spotkałem pewnego Ukraińca – mówi nasz nieoczekiwany pasażer. – Mieliśmy obaj pauzę, więc chwilę porozmawialiśmy. Mówił, że u nich nie jest problemem załatwienie sobie prawa jazdy, a teraz, kiedy jeździ TIR-ami po Europie, żyje, jakby dostał się do raju – tyle zarabia. Zestawiał swoje zarobki z wysokością emerytur swoich rodziców, która w sumie daje… 100 zł.

– „Wiesz, załatwiłem prawo jazdy. Chciałem na duże ciężarówki z przyczepami. Ktoś tam się jednak po drodze pomylił, bo – owszem – dostałem, co chciałem, ale dodatkowo dopisali ma na autobusy” – mówił do mnie wtedy ów Sasza, kontynuując swój wywód, przedstawiał tułaczą rzeczywistość „tirowców” młodzieniec rodem z Leżajska. Dodał jednocześnie, że na umowie ma wskazaną płacę minimalną, ale za resztę, którą otrzymuje „do ręki”, w niedługim czasie planuje wybudować dom. – Mój szef nie jest taki pazerny, ma tylko dwie ciężarówki – więcej nie potrzebuje. Dorobił się domu, pieniędzy i mówi, że to, co ma mu wystarczy…

Z Piotrkowa do Kielc droga minęła nam bardzo szybko. Pasażer wysiadł w środku nocy, w szczerych polach, na zjeździe na „ekspresówkę”. – Poradzę sobie – rzucił na pożegnanie.

500+

Ktoś powie: „Po to powstało 500+, aby młodzi ludzie z kraju nie wyjeżdżali”. Jakoś, patrząc w niedzielne popołudnie na tłumy dzieciaków biegających po jasielskim Ogrodzie Jordana, nie wierzę, żeby połowa z nich została po zakończeniu edukacji w Polsce, z czego kolejna połowa z tej drugiej (pozostałej) – w Jaśle.

Kilka dni temu, na łamach Faktu (Przez 500+ nie mam pracownika), wypłakiwała się pani kioskarka z Kołobrzegu, u której pracująca kobieta wybrała opcję siedzenia w domu z dziećmi, traktując ją przyjaźniej niż przychodzenie co rano do kiosku za 1600 zł.

Bulwersujące! Jak tak można traktować swojego chlebodawcę?! Kiedyś i w mojej głowie się to nie mieściło, to jest w czasie, gdy kuzynka wyleciała do Norwegii ponad dwadzieścia lat temu i opowiadała wówczas, że po urodzeniu dziecka nie opłaca jej się iść do pracy przez najbliższe trzy lata, bo dostaje od państwa pieniądze, dzięki którym poświęcić się może opiece nad dzieckiem.

Ogłoszenie o pracę. 500+ odebrało nam współpracownicę (fot. fakt.pl)

Ogłoszenie o pracę. 500+ odebrało nam współpracownicę (fot. fakt.pl)

Jak tak można, nie?! Sprawiać, że pracodawca jest niezadowolony – karygodne!

***

Podsumowując kwestię nieistnienia przypadków, dziś wieczorem (sobota, więc ktoś tam po Jaśle jednak szwenda się około dziewiętnastej) usłyszałem fragment rozmowy dwóch młodych mężczyzn, którzy (zapewne) też się sporo czasu z sobą nie widzieli.

– Cały czas szukam jakiejś dobrej roboty – mówi jeden. Po czym dodaje:

– A jak nie, lecę do Chicago.

Minęli mnie, zupełnie nie zwracając uwagi na napis przyklejony do mojego T-shirt’a: TRUST NOBODY.

Poczułem zapach męskich perfum z przedziału cenowego – około 50 euro, czyli buteleczki w postaci wysokości minimalnej pensji zarabiającego w Dniepropietrowsku (obecnie Dnieprze), ukraińskim mieście…

A jednak, przechodząca kilka sekund wcześniej, niepachnąca niczym szczególnym młoda kobieta, bez zawahania przeczytała owo przesłanie, skupiając nań swój wzrok i myśl.

Zastanawiałem się przez chwilę, gdzie pracuje… I czy w ogóle.

Komentarze

Komentarze