Pan Robot, Yanosik i ja
Zjeżdżam z autostrady. Uważaj! – mówi "Yanosik" w pewnym momencie. Badają prędkość! Nic bardziej mylnego – okazuje się tylko, że na asfalcie stoi Robot.
Jadę więc powoli, przemieszczając się po kolejnych pięciu czekających litościwie na łaskę przejazdu, z czego uprzejmie korzystam, po kolejnym "dmuchającym" kierowcy. Patrzę w lusterko. Ooo!? Pan Robot "ze świeczką" chyba chciał mnie zatrzymać? (Drugi Robot w tym czasie odnotowuje rejestracje wszystkich zatrzymanych do kontroli samochodów. Odbywa się to w tempie, mniej więcej, trzech, czterech samochodów na minutę). Staję, mimo wszystko, odsuwam szybę, grzecznie unikając spektakularnego pościgu.
– Dobry wieczór. Kontrola trzeźwości – słyszę. U jego lewej dłoni dynda "lizak". Ów przedmiot się nie świecił, mimo godziny 20.30. Nie usłyszałem też imienia ani nazwiska Pana Robota, który stoi, niewzruszony, pokazuje "świeczkę", określa miejsce i czas dmuchania w "punkt".
Nasuwają się przemyślenia:
1. Pan Robot nie podniósł "lizaka" celem zatrzymania pojazdu.
2. Pan Robot nie miał przy sobie świecącej latarki, służącej do zgodnego z prawem zatrzymania pojazdu po zmroku poza obszarem zabudowanym.
3. Pan Robot nie przedstawił się z imienia i nazwiska.
4. Ale Pan Robot, o dziwo, wyjawił cel kontroli. A zatem, uważał na szkoleniu.
Jaki jest efekt? Państwo, przez swoje służby (Policję), działa jak tylko chce. Żeby nie było wątpliwości politycznych, schemat ten obowiązuje od 1989 roku… przynajmniej (sic!).
Panu Lizakowemu dedykuję więc osobistą treść: Jeśli już coś robisz, rób zgodnie z procedurą, gdyż następnym razem nie podaruję pytań:
1. Czy Pan Robot, tym dyndającym "lizakiem", wyraził niby chęć zatrzymania pojazdu, celem zbadania trzeźwości mojej trzeźwości?
2. Czy Pan Robot niezbyt bardzo zaangażował się w znalezienie "nietrzeźwego", miast sam posługiwać się rozumem?
Sytuacja miała miejsce 06.03.2016 r. [A4, zjazd Azoty od strony Krakowa do Tarnowa, godz. 20.30] – polecam wszystkim tarnowskim policjantom, gdyż widać, że ich reprezentanci, we wskazanym miejscu, nie wykazali się znajomością procedur w stopniu wystarczającym. Swoją drogą, nawet, jeśli nakazuje Ci szef robić głupotę, masz prawo odmówić. Niewątpliwie, do miłych wrażeń należy posługiwanie się własnym rozumem. Serdecznie polecam zaprzyjaźnienie się ze swoim prywatnym mózgiem.
Długo myślałem w ostatnich dniach. Zdarza mi się to nad wyraz często. Myślałem też o pisaniu. A w czasach nauki w liceum nawet to robiłem, w postaci wielu setek listów (niektórzy jakiś czas temu zapewniali, że gdzieś je trzymają…). Wygląda na to, że konieczność zastosowania osobistego dziennika internetowego stała się nieuchronna. Wobec wszędobylskiej głupoty, partactwa i nieuctwa. Dobija mnie wręcz debilizm, kolejnej grupy matołowatość, następnego "miernego, biernego, ale wiernego" – na stanowisku, bo z rodziny, partii, znajomy "króliczków", "podobnego myślenia". Totalnie głupiego, ale wspólnego. Byle nie myśleć", a podpiąć się do kogoś, kto "ma poparcie".
A, niestety, współcześnie to się liczy. Że niby głośniejszy, liczniejszy, ma rację.
Współczesny świat hukiem, hałasem próbuje zagłuszać prawdziwy sens, gdyż nie ma nic wartościowego, nic innego, do zaoferowania.
Całe szczęście, że drugiej strony jest cisza. To ona daje wolność; daje odpowiedź na istotne pytania. W ciszy, istotnie, usłyszeć możesz siebie [pytającego], jak i tego, który jest przy Tobie [odpowiadającego].
Stąd też, narodził się, już dawno w mojej głowie, pomysł pisania. Obecnie namawiany, nagabywany, natrętnie mobilizowany, zdecydowałem, aby kolejne przemyślenia stały się podstawą swoistego Dziennika internetowego, bloga, który będzie moją odpowiedzią na oczywistą głupotę. Głupotę okoliczną, jak i światową. Tej okolicznej jest więcej, z przyczyn oczywistych, więc o niej, zapewne, będzie więcej.
A oto efekty, zakrojonej na szeroką skalę akcji, o której mowa była powyżej:
[Z uwagi na fakt, że powyżej opublikowany post był głównym przyczynkiem do powstania tego bloga, umieszczam go jako pierwszy wpis.]