Obejrzałem wczoraj mecz

Sport i życie. Fair play.

Sport i życie. Fair play. (fot. pixabay.com)

Obejrzałem wczoraj mecz, przypomniawszy sobie o godzinie 20.47, że właśnie to chciałem robić wieczorem. Stacja telewizyjna, okazało się, oferowała mi dwa spotkania w jednym czasie, „przeskakując” między stadionami (ach, ta technika!) w Monachium a Barceloną, i na odwrót.

Pomysł może i dobry, ale ja akurat miałem ochotę zobaczyć jeden mecz: ten w Monachium. Jak mawiają w Warszawie: Od przybytku głowa nie boli, więc obejrzę dwa pojedynki na raz. Tym samym zaserwowałem sobie coś w rodzaju przysłowiowego ognia i pieczeni.

Życie jak gra

Pojąłem zaraz po pierwszej połowie, że dwie drużyny są w sytuacji beznadziejnej i z każdą minutą ćwierćfinał Ligi Mistrzów staje się porannym, pięknym snem, o równie cudownej, choć rozmywającej się rzeczywistości. Aż do siedemdziesiątej trzeciej minuty…

Trybuny monachijskiej areny wówczas wpadły w przyjemny szał, bo oto Lewandowski, trafia do bramki Juventusu. Brakuje jeszcze tylko jednej, aby zagrać w dogrywce. Ale to trudna sztuka. Obrona Juventusu nie daje się łatwo pokonać. W poprzednim meczu było podobnie.

Ku mojej radości realizatorzy transmisji zaczęli skupiać się bardziej na grze Bayernu niż na Hiszpanach, którzy mecz z Arsenalem i sprawę awansu załatwili odpowiednio wcześniej.

I oto puenta: warto walczyć do końca, mimo beznadziejności chwili, mimo fatalnych rokowań, mimo świadomości, że cały wszechświat sprzeniewierzył się przeciw tobie (brzmi jak fragmenty książek P. Coehlo, hehe!). Bo oto przychodzi 91. minuta meczu i Mueller zaprasza swoich kolegów do dalszej gry. Później było już tylko lepiej. Juventus bezradny, bezsilny (także i dosłownie), poddaje się zupełnie, tracąc kolejne dwa gole. A to oni byli górą! Przez ponad siedemdziesiąt minut cieszyli się z ćwierćfinału!

Fair play

Ale, tak naprawdę, nie o meczu miało być.

Rękawy zawodników, grających w LM przyozdabia napis (choć to, zapewne, nie jego główne zadanie?): Respect. Po każdym meczu budzi on we mnie mieszane uczucia i przywołuje zestawienia. Dzień wcześniej oglądałem pojedynek Radwańskiej z Janković. Tam jest wszystko jasne. A jeśli nie? Jest challenge (tzw. Hawk-Eye). Nikt nikogo nie kopie, nie popycha, a co najważniejsze: nie udaje! Udawanie w tenisie kończy się sromotną porażką. Aktorstwo w piłce nożnej przynosi, niestety, zazwyczaj wymierne efekty (gra na czas, wymuszenie faulu itp.). Gdzie zatem ów szacunek? Niegdyś, pamiętam, napis ów głosił: Fair play. Mniej więcej na jedno wychodzi. Wymowa została poszerzona, między innymi, o kwestie rasistowskie, więc lekko pozasportowe.

Ciężko wyrzucić myśl o tym szacunku, bo od razu pokazują się w głowie codzienne obrazki ze sklepu, ulicy, pracy. Bardzo rzadko zauważam w tych miejscach, typowe zagrania fair. To smutne, bo ci sami, grający brutalnie, bezpardonowo kopiąc i poniewierając wokół kim popadnie, po kolejnym kuksańcu wstępują po drodze do kościoła, uśmiechają się do ołtarza głównego i mówią: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam (Łk 18, 11–12). Patrzy w hostię i w duchu mruczy: Co niedzielę chodzę do świątyni, modlę się dwa razy dziennie, w piątek nie jem mięsa i wędliny, dzieciom czytam o Jezusku…

Kim jest biedny?

Od kilkudziesięciu lat aktywność współczesnych „antyjanosików” (w większości zajmujących określone "stanowiska") wzrasta w tempie wprost proporcjonalnym do tempa rozwoju gospodarczego. „Antyjanosik” zabiera biednym i dzieli się z bogatymi, krzycząc przy tym na lewo i prawo, że dobro czyni! Zabiera nie tylko pieniądze i dobra materialne. Czarna odmiana podhalańskiego bohatera odbiera też ludziom wiarę w siebie, nadzieję na lepsze jutro, przyzwoite życie, tłumacząc w mediach, że on ma dla Ciebie najlepszą receptę na szczęście.

Głupek. Przecież szczęście jest na wyciągnięcie ręki, właściwie rzecz ujmując: duszy.

Komentarze

Komentarze