Wygwizdano prezydenta, czyli: Pasją w sklepie za chleb nie zapłaci
Błądząc oczami i nogami po okolicy, szukałem jakiegoś sensownego pomysłu na kolejny tekst. I nic. A jeśli już coś, udając myśl, przemknęło, okazywało się drobnicą, którą szkoda było sobie głowę zaprzątać. Może i pozostałe teksty na okiemwilka.pl nie stanowią szkiców, na podstawie których buduje się pomniki po śmierci autora, z uwagi na ich banalność. Znalazły się tu, gdyż stanowią o równie bagatelnych wymiarach codzienności, a z którymi zetknąłem się w ostatnich miesiącach. Jak tu się nie zgodzić, że owe składniki tworzą całość życia w wielokomórkowym, niezwykle złożonym systemie społecznym?
Brak pomysłu, w konsekwencji, stał się dobrym pomysłem na poruszenie kilku kwestii, co zawdzięczam, poniekąd, wczorajszym „Juwenaliom w Jaśle”, w których nie uczestniczyłem, więc niniejszego wpisu nie należy z tym wydarzeniem łączyć.
Imprezy oraz lansik
Nie dziwi mnie, że zorganizowanie jakiejś lokalnej „imprezki” powierzyć jest najlepiej ambitnemu, perfidnie wykorzystywanemu (w sposób jeszcze dla niego niezrozumiały), młodemu człowiekowi. Lubi to, więc robi. Nawet za darmo. Ma pasję, ale wkrótce zrozumie, że pasją w sklepie za chleb nie zapłaci.
Są również tacy, dla których imprezy oraz lansik są najsmakowitszą potrawą i zachowują się wobec sceny, na której ich nie ma, jak poszczący po czterdziestu dniach, któremu podano schabowego z ziemniakami i kapustą. Nigdy na scenę nie wchodzą za darmo. I nie mam w tym miejscu na myśli tylko pieniędzy.
Grupa pierwsza
Optymalnie byłoby, gdyby ów (uczący się życia) młodzieniaszek wpadł na pomysł, przedstawił go „odpowiedzialnym na urzędzie”, znalazł na to pieniądze, zorganizował, doprowadził do końca, rozliczył, a na końcu napisał prasową notatkę dla lokalnych wirtualnych żurnalistów (idealną opcją byłoby załatwić wzmiankę w regionalnym albo, daj Boże, ogólnopolskim medium). Oczywiście, z odpowiednio częstym wskazywaniem, dzięki komu „na urzędzie”, tak naprawdę, sytuacja miała miejsce, i kto w niej uczestniczył (z zachowaniem nakazanej obowiązującą opcją, poprawnej politycznie, informacji o konkretnych nazwiskach, ale o tym będzie w „Grupie drugiej”).
Młodzieniec. Uczeń, student, bezrobotny. Zdolny, uczciwy, ma dużo czasu oraz ideały. Lokalny fanatyk kultury, patriota, społeczny debiutant. Ufa bezgranicznie każdemu. Nie oczekuje niczego w zamian – dla niego największą frajdą jest pokazać innym, że coś potrafi, udowadniając samemu sobie, że rodziców „nauka dobroci nie poszła w las”. Po prostu: dobrze wychowany.
Obywatel bardzo pożądany i eksploatowany przez polityków, różnych sfer działaczy, możnowładców oraz dających pracę wszelaką.
Grupa druga
Czy udział włodarza podnosi jakość wydarzenia, bardziej niż artysta występujący się na scenie? Niektórzy twierdzą, że rangę podnosi. Ale co ma udział władzy (o całej ideologicznej palecie barw) wspólnego z klasą artysty, albo jak fakt ten wpływa na indywidualne odczucia uczestników?
Zdecydowanie bardziej szanuję przychodzących w charakterze incognitus, siadających w połowie audytorium, a nawet przy końcu gremium – słuchających, oglądających na równi ze wszystkimi. Stawiających sobie za cel przeżywanie wrażeń, doznawanie piękna, podziwianie talentu twórcy, a nie polityczny rozgłos.
Zjawisko incognito jest naturalne i powszechne w większych niż Jasło ośrodkach miejskich, ze względów oczywistych: trudno zmieścić stu, razem wziętych, dyrektorów, prezesów, ministrów, księży, biskupów i innych „ze świecznika” w pierwszym rzędzie.
O, właśnie!
Dziwią się niektórzy, że wygwizdano prezydenta Dudę na stadionie. Nie on pierwszy i, zapewne, nie ostatni padł ofiarą zupełnie niepotrzebnego ogłaszania przed meczem czterdziestu tysiącom kibiców swojej obecności wśród nich. W takich okolicznościach lansującemu się przynosi to więcej szkody niż pożytku, patrząc z perspektywy nauki o PR.
Public relations
Cały problem polega na tym, że niektórzy słyszeli, co to jest PR, ale o samym zjawisku nie przeczytali ani jednej strony jakiegokolwiek opracowania, tym bardziej naukowego.
I nadal wdrażają tezę, że „nieważne jest, jak o nas mówią, ważne by mówili (ciągle)”.
Otóż, czasy się zmieniają, a zatem i ludzie (chronologicznie rzecz ujmując, jest dokładnie odwrotnie), stąd też jakościowe postrzeganie otaczającego świata jest poddawane wewnętrznej krytyce jednostek, choć statystycznie rzecz biorąc, niestety, nadal przez mniejszość.
Swego czasu, równie przykrej sytuacji doświadczali burmistrzowie Jasła (bez względu na płeć), którzy uznawali (lub im ktoś doradzał), że mile widzianym byłoby złożyć życzenia noworoczne mieszkańcom ze sceny na Rynku, w chwili pełnego owych uniesienia, oddającym się sylwestrowej zabawie tłumów. Efekt nie mógł być inny, jak ten na Stadionie Narodowym.
Zdecydowanie lepiej doradziliby urzędowi specjaliści od public relations, gdyby umieścili burmistrza „wśród ludu”, jako zwykłego obywatela, składającego życzenia normalnie, bez nadęcia, patosu, bezpośrednio człowiekowi, a nie „tłumowi”. Wprost – oko w oko. Gwarantuję, że nikt w twarz by mu nie zagwizdał. A i efekt wizerunkowy byłby lepszy, i godność urzędu nie zostałaby naruszona…
Mądrość
Żeby nie było, że się mądrzę, bo fachowcem od PR nie jestem (w tej dziedzinie czuję się średnio, bo nie próbowałem?), ale co nieco widzę i w pewnych sytuacjach zachowałbym się inaczej, bardziej „po ludzku”. Szczerze, naturalnie, bez politycznego makijażu.
Zakończę fragmentem, który tak mi się spodobał podczas lektury „Pana Wołodyjowskiego”, że nauczyłem się go (według ówczesnego wydania, a było to prawie trzydzieści lat temu) i, co ciekawe, do dziś pamiętam.
Otóż, Zagłoba, dbając o panieński wizerunek Basi, rzekł do niej: „Zważ jeno waćpanna, iż to bardzo niepolitycznie po drabinie chodzić, bo oczom szlachcica zacnie krasny prospekt przydać możesz”.
Z tego, co wiem, Zagłoba PR-u nie studiował, ani zarządzania, a rady dawał dobre, choć w cytowanym fragmencie, de facto, spóźnione, ze względu na upór „panny Drabinowskiej”.
Scenę lepiej więc zostawić artystom, a samemu stąpać po jednej płaszczyźnie z innymi ludźmi, o czym będzie także w kolejnym wpisie.