Primum non impedio
Wspomniane we wcześniejszym wpisie „ważniejsze aspekty codzienności” sprawiły, że od niedawna stałem się częstym użytkownikiem drogi wojewódzkiej nr 988 i kawałka krajowej „dziewiątki” (odpowiednio: Warzyce – Babica, Babica – Rzeszów). Nie sądziłem, że dożyję takiej chwili, kiedy podróż pociągiem z Jasła do Rzeszowa będzie trwała krócej niż samochodem. Szlak został zmodernizowany, zakupiono zgrabne szynobusy, wszystko za grube miliony euro i polskie złotówki. Jeden drobny minus polega na tym, że pociągi jeżdżą rzadko. Bardzo rzadko: dwa tam, i dwa z powrotem. Żeby było śmieszniej dodam, że wyjazd pierwszego następuje o 5.00, a drugiego o… 5.52. Wiozą ludzi do pracy, albo do szkoły. I z powrotem.
Prawie dwadzieścia lat temu, kiedy po drogach poruszałem się białym maluchem, byłem w stanie znaleźć się w Rzeszowie najpóźniej godzinę od wyjazdu. Dziś (a mówię o „normalnych” godzinach, czyli „w ciągu dnia”), do Rzeszowa odległość 65 kilometrów pokonuję w tym samym czasie co do Krakowa, z tą różnicą, że do tego drugiego miasta jest ich 140.
I bardzo chciałem niedawno pojechać zwinnym, kolejowym busem, bo miałem już dość zakrętów, ciągników rolniczych, a przede wszystkich kierujących samochodami z rejestracją zaczynającą się od „RSR”, a nie pojechałem, bo nie było czym. Piąta rano to zbyt wcześnie na wyjazd, którego celem jest załatwienie urzędowej, czy „zakupowej” sprawy w wojewódzkim mieście.
Spędzony za kierownicą czas, przemierzając asfaltem pokryte pola, zagajniki i mosty, poświęciłem rozmyślaniom nad pytaniem, ile można byłoby kupić, czy też zrobić dobrych rzeczy za pieniądze wyłożone na żelazną drogę…
Rozmyślania te skutecznie przerywają poruszający się pojazdami w okolicach Strzyżowa, w promieniu jakichś 15 km, a pewnego wieczoru dosadnie uczynił to jeden taki, wiozący siebie i kolegów, urzeczywistniający lokalny „lansik” w podstarzałym BMW. Swoją ukochaną miejscowość owego wieczoru pokonywał z prędkością maksymalną 20 km/h. Jak się później okazało, po jego wyprzedzeniu, BMW dało radę jechać zdecydowanie szybciej.
Skoro już dotknąłem tematu wyprzedzania, chciałem pogratulować odpowiedzialnym za kreację właściwych linii poetom i malarzom, przywołującym odpowiedzialność i bezpieczeństwo za wzór swego postępowania – „drogowcom”. Otóż, pragnę niniejszym zaproponować, aby całą trasę między Jasłem a Rzeszowem zamalować linią podwójną ciągłą – na pewno będzie jeszcze bezpieczniej. I jeszcze wolniej.
Kpiąc nieco, pragnę również „drogowców” zapytać, jak to się stało, że niektóre odcinki asfaltu do niedawna przecięte były pośrodku białą linią przerywaną, obecnie nałożono nań ciągłą podwójną? Co się zmieniło na trasie? Na pewno spojrzenie Pana Badacza. Pewnie przyszedł do pracy „Nowy”, chciał się wykazać.
W każdym razie, teraz są trzy linie. Nie wiedząc, czy to jedna przerywana, czy podwojona ciągła po zewnętrznej, stosuję się do opcji w danym czasie dla mnie najlepszej. I najbezpieczniejszej. Samobójcą i mordercą nie jestem. A nieraz widziałem takich na drogach – żadne im ciągłe, murki, betony, barierki, światła przez całą dobę, ani też obwieszenie samochodu jak świątecznej choinki nie pomoże na oczywisty brak oleju w głowie.
Stąd też jestem zwolennikiem totalnej wolności, między innymi, pod względem zapinania pasów bezpieczeństwa, nakładania kasków na głowę – przecież każdy wie, że wskazane obowiązki mają na celu poprawę statystyk policyjnych, w których i tak nadal lepiej nie wypadamy.
À propos. Odwiedziłem niedawno kraj, w którym na skrzyżowaniach dopuszczalna jest jazda w prawo, nawet jeśli zapalone jest światło czerwone. Bez strzałek i dodatkowych sygnalizatorów, a więc oszczędniej. Nikt nie idzie, nikt nie jedzie? Czyli droga wolna! Chyba że masz wprost napisane: „Skręcaj tylko na zielonym”.
W prostocie tkwi idea. Jeśli nie ma zakazu – jedziesz. Idea – zaczątek drogowej wolności, opartej o zasadę nieutrudniania życia.
Ale u nas drogą wolności się nie da. Z miesiąca na miesiąc, tygodnia na tydzień, pojawiają się jakieś akcje: trzeźwe poranki, znicze, ferie, pasy, światła całodzienne – to wszystko ma poprawić bezpieczeństwo?
Bzdura! Wypadków więcej, rannych też, zabitych… Nic się nie zmienia. Dlaczego? Nic nie poradzę, że niejeden Brytyjczyk z tym swoim 0,8 promila we krwi jeździ bezpieczniej od wielu Polaków. Niejeden Polak po dwóch lampkach wina ma umiejętności lepsze niż wiele nie do końca zaprzyjaźnionych z kółkiem kierownicy kobiet, starszych panów lub też niedoświadczonych młokosów.
Jaki z tego morał? Otóż taki, że najczęstszą przyczyną wypadków nie jest nadmierna prędkość, alkohol, niezapięte pasy bezpieczeństwa, a właśnie nieposługiwanie się rozumem w sposób, jak należy.