Najpierw siebie, potem bliźniego

Coraz cieńsza staje się nić łącząca osobę z miejscem, nie po drodze rozumowi z ojcowizną. Lipowy liść, trzymający się dwóch pajęczych nici. Park Miejski w Jaśle, 9 października 2010 r. (fot. ja).

Lipowy liść, trzymający się dwóch pajęczych nici. Park Miejski w Jaśle, 9 października 2010 r. (fot. ja).

Siebie, potem bliźniego

Coraz cieńsza staje się nić, łącząca osobę z miejscem, nie po drodze rozumowi z ojcowizną. Chcesz szanować innych, poszanuj wpierw siebie.

Raniutko dziś, kiedy czerń nieboskłonu ustępowała miejsca coraz jaśniejszym odcieniom szarości, między kolejnym a następnym karmieniem Bibi, doszło do mnie, że to sloganowe twierdzenie, jest wyjątkowo bardzo związane z ewangelicznym przykazaniem miłości bliźniego. Chcesz go kochać, musisz umiłować najpierw siebie. Umiłować, czyli mieć także do siebie szacunek – bez obaw patrzeć w lustro. Nie robić sobie krzywdy, mieć zasady, honor, znać swoją cenę, to znaczy także cenę swojej pracy.

Raz po raz, społeczne współżycie próbuje zmusić mnie do dokonania oceny podjętych, tak zwanych, życiowych decyzji. Ostatnio wpadłem w ten niebezpieczny wir wspomnianej analizy, z uwagi na wydarzenia, które – mówiąc pokrótce – nie przyczyniają się do mojego dobrobytu (w sensie finansowym, gdyż o dobrobyt mentalny nie martwię się wcale – z jego układaniem, czyli z „układaniem” siebie, nie mam większych problemów). Wciskam w tym miejscu informację o swoim psychologicznym położeniu nieprzypadkowo, a mianowicie po to, aby nie zostać przypadkiem osądzonym i skazanym na publiczne potępienie za malkontenctwo, co mniej zorientowany czytelnik może wytykać w dalszej części tekstu. (W tym „dziwnym” kraju wszystko jest możliwe – Koguty zakłócały ciszę nocną).

Lublin i Lublica

Już lat kilka temu, sprowokowany dziwnymi zdarzeniami, które za wszelką cenę chciałem naprowadzić na dobrą drogę (dziś wiem, że działanie to było zupełnie pozbawione sensu!), zastanawiałem się, czy nie lepiej było zostać po studiach w Lublinie albo próbować w stolicy, jak wielu innych znajomych. Jednak w mojej głowie notoryczna myśl wskazywała mi drogę: Jasło – to Twoje miejsce do życia. Tu się urodziłeś, wychowałeś, pokończyłeś szkoły – jesteś winien temu miastu „odpracowanie” dzieciństwa i młodości (choć, prawdę mówiąc, prawdziwe dzieciństwo, czyli to, które smakowało lepiej, przeżywałem u dziadków na wsi, w Lublicy). I wcale nie oczekiwałem świetlanej przyszłości.

Lublickie pola dzieciństwa. Wigilia Bożego Narodzenia - rok 2010 (fot. ja).

Lublickie pola dzieciństwa. Wigilia Bożego Narodzenia – rok 2010 (fot. ja).

Dzisiejszy sen, przywołujący ludzi i wydarzenia z tamtego okresu, wyjątkowo napełnił mnie duchem wspomnień, a przy okazji szkodliwym wirusem zastanawiania się w rodzaju „co by było, gdyby…”.

Ale nie tylko ów sen.

Otaczająca mnie rzeczywistość, lekko licząc, od roku 2000 woła, krzyczy do mnie wszelkimi możliwymi znakami: Idź stąd! Wyjeżdżaj, czym prędzej! Wzmacniając ten przekaz, żona również od paru lat przekazuje wiadomość: „To nie jest miejsce do normalnego życia, nie dla nas”. Początkowo mnie tym denerwowała, a obecnie przyznaję jej rację.

Z uporem maniaka trwałem przy swoim – Jasło, kochane Jasełko, którego na każdym kroku żałowałem, jakie było piękne, a jak hitlerowcy go bardzo zniszczyli, opowiadając wszystkim zainteresowanym, w tym wielu napotkanym przy towarzyskim stole obcokrajowcom, z którymi dane było mi rozmawiać „o wszystkim i o niczym”.

„Patrzę na moje miasto […]”

Z perspektywy czasu stało się jasne, że miasto, to nie piękne budynki, świetnie zachowane zabytki, fontanna w parku, a właśnie ludzie. To oni tworzą atmosferę, wchodzą w interakcje społeczne, wzajemnie się wspomagają… albo niszczą. Przebywanie z dorosłymi rodzi różnorakie doświadczenia. Dobre i złe. Bo człowiek taki jest. Szkoda, że współcześnie odchodzi się od nazywania spraw po imieniu (przykłady sobie podaruję, ze względu na ich wielość) – komuś zależy na tym, aby zacierała się granica dobra i zła. (Przepraszam za wtrącenie, ale przeczytałem kiedyś niezły tekst. Polecam: Oszukał mnie Ronald Reagan).

Współczuję więc „udawaczom”, którzy z uwagi na zajmowane stanowiska nie mogą mówić prawdy, a muszą uprawiać werbalne i mimiczne: „Jest cudownie, wspaniale!”, „Mamy piękne miasto”, „Nagradzamy zdolną młodzież” (nota bene, ubawiło mnie ostatnie urzędowe sprawozdanie o nagrodach dla zdolnych gimnazjalistów z Jasła, którzy zapowiedzieli, że licealny kunszt zdobywać będą w… Krośnie, co już wskazuje, że im będą starsi i im więcej posiądą wiedzy, tym dalej od tego miasta będą się trzymać – patrz: Ciężka praca się opłaca).

Jeden z moich kolegów, gdy wskazywałem mu swe kiepskie doświadczenia z tego miejsca, uciął krótko: „Gdybyś został w Lublinie, po kilkunastu latach przyszedłby taki czas, że tam też zastanawiałbyś się, czy dobrze zrobiłeś – czy nie lepiej byłoby wrócić do Jasła…”

Problem polega na tym, że nie mam charakteru przydupasa ani też partyjnego sługusa, okolicznościowego klakiera, czy zawsze przytakującego swoim przełożonym nieuka.

I chyba tylko dlatego rację trzeba przyznać koledze. Przy okazji gratuluję Wam, czytającym i zadowolonym szczęściarzom, jeśli trafił tu ktoś taki.

Go West!

Life is peaceful there […] In the open air […]

[…] Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych (Mk 12, 28–31).

W ostatnich kilku latach zwiedziłem sporo miast, także w Polsce, wiele z nich odwiedzając po raz pierwszy. Podzielić się chcę z Wami niesamowitym doświadczeniem, wyjątkowym uczuciem, kiedy spacerując ulicami danej miejscowości, czujesz, że znajdujesz się wśród przyjaznych, radosnych istot – uśmiechniętych, pogodnych i emanujących wewnętrznym ciepłem. Niepytani, a niosący bezinteresowną pomoc w miejskim autobusie. Nieznani, a uśmiechający się tylko dlatego, że cię widzą, nadchodzącego z przeciwka. Spotkani raz w życiu „na ulicy”, a witający się słowami: „Cześć, jak się masz?”. Niestety, owo empiryczne doznanie sprawdza się jedynie po uwzględnieniu przestrzeni „na lewo” od, plus minus, pięćdziesiątego południka. A najlepiej zupełnie „na lewo” od Odry.

Bliżej mi do tych miast, do tych właśnie ludzi.

Wrocław z lotu ptaka, 7 maja 2015 r.

Wrocław z lotu ptaka, 7 maja 2015 r. (fot. ja).

Dla lepszego zobrazowania, co mam na myśli, i tu znajdzie się przykład z Jasła.

Parę lat temu stałem się mieszkańcem wielorodzinnego budynku. Chcąc być grzecznym i uprzejmym (tak mnie uczyli rodzice, ale co było naturalne, na przykład, w pierwszej pracy – dziś już nie jest to takie oczywiste), będąc nowym, zwracam się do napotkanego sąsiada: – Dzień dobry! Na co słyszę w odpowiedzi: – Ja nie mam przyjemności.

Zacząłem się zastanawiać więc, czy zrobiłem mu kiedyś złego coś, co głęboko zapamiętał, albo może jest lekko niepoukładany pod kopułą, na co, poniekąd, wskazywał jego wygląd. I tak się trzymam tego drugiego wytłumaczenia, do dziś omijając tę postać z daleka.

Najgorsze jest to, że stosunek taki do innego człowieka prezentują również osoby, które są za „coś tam” odpowiedzialne, podobno zdrowe na umyśle, a w każdym razie z niepostawioną, a tym samym niepotwierdzoną, ewentualną diagnozą.

Komentarze

Komentarze