Spiskowa teoria dziejów a interesy

Potwór z Loch Ness

Potwór z Loch Ness (fot. pixabay.com)

Ze spiskową teorią dziejów jest trochę, jak z Yeti. Nikt nie udowodnił ich istnienia, a jednak pojęcia funkcjonują. Przykłady takich wyobrażeń można mnożyć: potwór z Loch Ness, UFO, tajemnicze kręgi w zbożu itp. O ile te ostatnie spośród wymienionych nie robią większych szkód (no, może poza zniszczoną uprawą zboża), efekty spiskowych teorii bywają tragiczne.

Zawsze wydawało mi się, że spiskowa teoria polega na tym, że istnieje pewna grupa, nazwijmy ją sobie znajomo: „trzymająca władzę”, której „macki” sięgają i daleko, i głęboko. Grupa ta ma na celu osiąganie swoich partykularnych interesów albo też biznesów innych „zaprzyjaźnionych” środowisk.

A definicja?

Pierwsza, która się pojawia w sieci, pochodzi od Wikipedii, i jawi się jako jedna „z teorii spiskowych, według której od pewnego momentu w dziejach świata (zazwyczaj przyjmuje się koniec XVIII wieku) większość istotnych decyzji politycznych zapada zakulisowo, a widoczni dla ogółu władcy i przywódcy są jedynie marionetkami (a w najlepszym razie przedstawicielami) starających się pozostać w cieniu potężnych grup wpływu (np. magnaterii, plutokratów, masonów, Mędrców Syjonu, Iluminatów, Grupy Bilderberg, Opus Dei, służb specjalnych, biurokratów, reptilian itp.). Łatwo odgadnąć, że nie różni się zbytnio od tej, imaginowanej przez mój mózg.

Wyrażenie „spiskowa teoria dziejów” bywa też używane w charakterze zwrotu retorycznego o wydźwięku pejoratywnym, mającego ukazać poglądy polityczne oponenta (niekoniecznie zgodne ze spiskową teorią dziejów w sensie ścisłym) jako oderwane od rzeczywistości i bazujące na fobiach.

Fakty najnowsze

Niektórzy pewnie czują się oburzeni, gdy piszę o pewnych sprawach tonem mocno dyskusyjnym. Ale zwróćmy uwagę na fakt, że też jestem człowiekiem i też mam prawo się bulwersować. Może wadą jest to, że bulwersuję się bardziej niż tzw. statystyczny Polak, choć mnie to wcale nie przeszkadza.

W ostatnią niedzielę, czytany był list biskupów polskich w sprawie aborcji. W kościele św. Anny, tak przedstawiły to „media”, niektórzy „wierni” zaczęli wychodzić z okrzykami, podczas odczytywania listu. Słowo „wierni” ubrałem świadomie w cudzysłów, gdyż okazało się, że cała akcja była zorganizowaną prowokacją szeroko pojętych środowisk lewackich i „Gazety Wyborczej”.

Najpierw pojawiła się zachęta na portalu społecznościowym do wzięcia udziału w akcji, od początku nie ukrywająca prawdziwego zamiaru.

(źródło: http://wpolityce.pl/polityka/287416-ustawka-w-kosciele-wyjscie-w-czasie-mszy-przypadkowa-obecnosc-mediow-i-akcja-lewackiej-aktywistki-tak-wygladalo-oburzenie-wiernych)

Potem dziennikarze (akurat chcieli przyjść z kamerami i mikrofonami do tego kościoła i na mszę?) uzyskali zgodę rektora parafii na dokonywanie nagrań podczas mszy. Dzięki swojej „rzetelności” dziennikarskiej otrzymali ją po raz ostatni. Jak mówi wikary z parafii św. Anny:

(źródło: http://wpolityce.pl/p/366621)

Dla mnie jest to pospolity spisek, za który pomysłodawcy powinni być ukarani. Niestety, polskie prawo było tak konstruowane przez ostatnie dziesięciolecia, żeby zawsze przed ewentualnym sądem znalazło się jakieś „ale”. Znam kraje, gdzie tak właśnie by się stało, a kara byłaby na tyle sroga, że głupot odechciałoby się następnym razem. Halo! Tu jest Polska! Zawłaszczona przez pseudo-patriotów…

Wszędobylska manipulacja

A dla przeciętnego odbiorcy TVN’u, czy GW? Wydarzenie to było reakcją oburzonych wiernych na treści biskupów o aborcji. Ktoś miał w tym swój interes. Takie życie. Od urodzenia człowiek robi interesy: z rodzicami, nauczycielami, profesorami, pracodawcami, ze służbą zdrowia i na końcu (przez działających z upoważnienia) z zakładem pogrzebowym.

Pomaga w tym włączanie myślenia, a przede wszystkim krytycznego myślenia, sięganie do innych (niezakłamanych, niezmanipulowanych) źródeł informacji – przynosi zwykle ogromne korzyści dla rozwoju konkretnego mózgu.

(źródło: http://wpolityce.pl/p/366622)

Komentarze

Komentarze