Sąd sądem, ale sprawiedliwość…
Napomknąłem ostatnio (nocą, z 12/13 lipca) co nieco o, tak zwanym, wymiarze sprawiedliwości, dające się zauważyć choćby w podtytułowej dedykacji.
Dziś chciałem nawiązać trochę bardziej szczegółowo do procesu sędziowania, które – jak wiadomo – nosi wieloaspektowy charakter i obejmuje tak wiele dziedzin życia, aż odnoszę wrażenie, że spotyka się je wszędzie.
Można zastanawiać się nad kwestią nazewnictwa, czyli odróżniania pojęcia „sędziowania” od „kontrolowania”, ale potocznie wiadomo, które jest które, nie będę więc tego tematu niepotrzebnie roztrząsał.
Suplementując, niejako, poprzednie odniesienie do sędziów, na swoje usprawiedliwienie chciałem wskazać przykład jednego z nich, który w uzasadnieniu wyroku napisał mi kiedyś o „wyposarzeniu” mieszkania. Pomijam fakt, że nawet pospolita aplikacja z pakietu Microsoft Office, czyli Word, podkreśla takie słowo na czerwono, a nowsze jej wersje z automatu zamieniają na prawidłową pisownię. Tym mocniej zastanowiłem się nad przyczynami takiego zapisu. Jednak, kiedy takie samo słowo, i tak samo zapisane, pojawiło się w tekście po raz drugi, sędzia rozwiał moje wątpliwości: wszystko jasne.
Rozumiem, że każdy może się pomylić, ale żeby nie było, że znów się czepiam, takich „kwiatków” w owym uzasadnieniu było więcej (owszem, nie wszystkie tak „rarzące”).
Wracam do samego procesu sędziowania.
Po niedawnym Euro 2016 doszło do mnie, że piłka nożna może być ciekawym sportem. Chodzi o takie określenie atrakcyjności, które, po pierwsze, pokazuje, że mecze nie muszą być nudne i, po drugie, bez względu na fakt, że jedna z drużyn jest „teoretycznie słabsza”, nie ogląda się meczu „do jednej bramki”. Cieszyły mnie mecze rozgrywane przez Walię, Islandię, Węgry; radowało mnie wyeliminowanie piłkarskich „mocarzy” i żałuję, że tylko manipulacje regulaminowe pozwoliły wygrać te mistrzostwa Portugalii.
W sporcie powinny obowiązywać żelazne zasady, jak w życiu. Podobno obowiązują. Ale jak wygląda porównanie „mistrza”, który bez wygranego meczu w grupie wychodzi z niej z przedostatniego miejsca, do mistrza, który w poprzednich edycjach musiał zająć pierwsze albo drugie, czyli wygrać dwa (w sprzyjających matematycznie sytuacjach przynajmniej jedno spotkanie), żeby z grupy wyjść?
Zasady się dostosowuje, jak, na przykład, do biegaczy narciarskich z Norwegii. Dziś wyczytałem, że wśród 69. zdobytych medali na igrzyskach (licząc od Albertville ’92), całe 42 przypadło zażywającym lekarstwa przeciwko astmie. Sportem nie ma się więc za bardzo emocjonować. Chodzi o kasę dla tego, kto więcej kombinuje (czy to zawodnik, czy działacz, drużyna, a może sponsor?). A jak teraz kombinują też piłkarze, przewracając się tu i ówdzie na boisku, wszyscy widzieli… W tej dziedzinie Pepe jest moim idolem.
O sędziowaniu w piłce nożnej powiedziano już wszystko, mam więc świadomość terkotania o tym, o czym wie każdy. Mimo wszystko spróbuję.
Jeden z komentatorów, w którymś tam meczu, mało odkrywczo zauważył: „Piłka nie jest sprawiedliwa. I nie musi być sprawiedliwa”. Rozbawił mnie kolejny (z Polsatu) stwierdzeniem: „Biednemu wiatr w oczy”, opisując faktyczną niesprawiedliwość przy podejmowaniu decyzji przez „latającego z gwizdkiem”.
Ale jaki wiatr w oczy? Francuz gra ręką w polu karnym, i co? Nic. Gdyby to była ręka Islandczyka, sędzia zagwizdałby głośniej niż startujący odrzutowiec.
Jeśli czyta ten tekst ktoś, kto lepiej zna się na futbolu ode mnie, może mi wyjaśni, dlaczego ilość niezauważonych przez sędziego fauli w polu karnym, dotknięć piłki ręką, spalonych na niekorzyść drużyn „teoretycznie słabszych” jest zdecydowanie większa niż w przypadku drużyn odwrotnych?
Tylu sędziów biega przy liniach, obok bramki, techniczny, biorą za to pieniądze, a tylko jeden ma licencję na prawdę? Nawet jeśli wyrokuje niezgodnie z nią! Nawet jeśli inny sędzia widział, że było inaczej, nie ma opcji korekty. Oraz żadnych konsekwencji. Wszyscy wiedzą, o co chodzi. Otwarte pole do manipulacji. Kropka.
Z nieomylnością (bardziej prawidłowo będzie: niepodważalnością) werdyktów sędziego piłkarskiego jest całkiem podobnie jak z komentowaniem wyroków w sądach powszechnych. Prawdę mówiąc, z zakazem komentowania, co do którego wielu prawników, jak i publicystów wykazuje współcześnie daleko idącą dezaprobatę. I bardzo dobrze! Wyroki należy komentować, szczególnie wydane niezgodne z prawem lub, po prostu, głupie. Wyroki należy analizować, błędne poprawiać, i gdzie tylko możliwe stosować siatkarski, czy tenisowy „challenge”.