Ukazała mi się twarz
W galaretce urodzinowego tortu teściowej ukazała mi się twarz. Nie, nie była to twarz teściowej ani Jezusa, ani innej świętej postaci. Osobliwość pokazałem koledze i koleżance, aby uniknąć posądzenia, że z moją psychiką coś jest nie tak, albo że moje zachowanie przestało mieścić się w ogólnie przyjętej normie. Rozgłosu z tego tytułu nie zrobiłem, do TVN-u nie zadzwoniłem, proboszcz też o niczym nie wie, a po uprzednim fotograficznym utrwaleniu niecodziennej historii, galaretkę z twarzą bezczelnie zjadłem, zgodnie z wyartykułowanym przez mamę żony życzeniem (w zakresie terminu „zjeść”, a nie bezczelności, broń Boże!).
Owieczka na rzeź
Ta sytuacja, jak i wiele innych w życiu, każe wydać opinię, że organy i zmysły, dzięki którym człowiek czerpie percepcję świata zewnętrznego, czasami się mylą, nierzadko świadomie wprowadzane są w błąd (także przez owo otoczenie). Biedny jest ten, który nie zdaje sobie z tego sprawy i zachowuje się jak owieczka prowadzona na rzeź. Równie kiepskie jest położenie psychiczne tego, który próbuje się bronić uciekając, czyli (przypomina mi się obrazek z dzieciństwa) jak kura, za którą gonił dziadek, trzymając siekierę w ręce.
Coraz mniej trafia się, niestety, tak zwanych rozmów na argumenty, także w telewizji, z której oglądania zrezygnowałem całkowicie (nie lubię sytuacji, gdy ktoś nawet nie próbuje udawać, że robi mi śmietanę z mózgu). Pozostał mi jeszcze, w niezłym stanie, odruch samoobronny o charakterze behawioralnym, szczególnie wyczulony na głupotę. Dlatego treści wszelkiego rodzaju filtruję, traktując je z należytą selektywnością.
Zjawisko gęstego sita ma zastosowanie w wielu aspektach życia. Problemem staje się jednak wykorzystanie go jedynie dla osiągnięcia korzyści finansowych (także pośrednio) lub partykularnych interesów.
Stąd też niewielu wokół trafia się teraz takich, z którymi można w danym temacie prowadzić dyskurs „na argumenty” w sądach, różnego rodzaju instytucjach, ale i przy relacjach pracownik – pracodawca, czy to w szkołach, czy urzędach… Im mniejszy grajdoł, w którym takie twory systemowe funkcjonują, tym gorzej.
Kto za nim stoi? Kogo się bać?
Opowiadają mi znajomi przedziwne historie, z gatunku takich, co to się „nóż w kieszeni otwiera”. Ostatnio modne stały się w otoczeniu tematy pracownicze, o szczególnie wyrazistych barwach w, jak to się nadal mówi, państwowych firmach, gdzie merytoryka częściej odchodzi na boczny tor, bardziej niż w prywatnym biznesie, w którym głównym wyznacznikiem dochodu jest ilość i jakość, czyli pochodne umiejętności. W tym drugim przypadku oczywistym jest, że im wszystkiego więcej, tym lepiej.
– Należy się nie temu, kto pracuje bardziej, więcej robi, ale temu, kto „strzela z ucha” – słyszę przy świątecznym stole w kontekście rozmów „o życiu”.
À propos – do moich uszu wpadło niedawno niezbyt subtelne porównanie „pupilków” (ładne słowo), do czopków (źle się kojarzy), gdyż owe łatwo wchodzą w dupę (brzydkie słowo). Uzasadnienie tego twierdzenia wydaje się racjonalne: kapsułkę nie jest trudno wydalić, kiedy przestaje spełniać pierwotnie przeznaczoną rolę, natomiast z „merytorycznym” elementem można przegrać na polu walki. Rodzi się więc w głowach murgrabiów pytanie: Po co ułatwiać życie mądrzejszym od siebie?
Orwell, onegdaj, miał genialny (w swej prostocie) pomysł na powieść o zwierzątkach. Urodził się sporo wcześniej niż ja, szukam więc innego osadzenia perspektywy mojej bajki, bo folwark – owo terytorium – stało się nieco oklepane. Fakt nieco dziwny, bo, po siedemdziesięciu paru latach, w napisanej pod koniec drugiej wojny światowej książce, widać, że… nic się nie zmieniło. I wcale historia nie zatoczyła koła, bo, jak na historię, jej średnica byłaby zbyt mała.
Taki świat
W czasach poprzedniego ustroju politycznego modne były powiedzenia, które odnosiły się do proporcji zaangażowania w pracę i za nią wynagrodzenia. Wszystkie kończyły się puentą odzwierciedlającą fakt, iż płaca dotyczy obecności w pracy, a nie zaangażowania w dzieło.
Stąd też, oczywistym jest, że ocena pracy nie skupia się na wyniku, a właśnie na podpisanej liście obecności (i, oczywiście, na działaniu związanym z „czopkowaniem”).
Cytując moich rozmówców, „komuna” się nie skończyła. Ma się zupełnie dobrze. Mózgi wielu przesiąknięte zostały tamtym systemem na zawsze.
Najbardziej jednak zabawne jest to, że jeśli większość (czyli, podobno, lepszość?) każe wierzyć, że tak jest dobrze, czyli słusznie – to jest najprawdziwsza prawda. Słuszność, poparta większością, współcześnie, stanowi prawdę i rację. Ble, ble, ble…
Really?
A ja optuję, aby w Jaśle, w całym województwie, a nawet w Polsce, każdy mógł mieć dostęp do broni, jak w Teksasie. Tam większość ma przy sobie gun’a, zgodnie z prawem, na widoku. Tym oto sposobem, pospolitego pijaka, brudzącego wejście do mojej własności, albo inną panią wyprowadzającą pieska, który robi wstrętne rzeczy na powierzchni użytkowanej codziennie przeze mnie, i setki innych ludzi, którzy nie chcą na moje prośby usunąć się na swoje terytorium i tam sobie brudzić, mógłbym unieszkodliwić na zawsze, czyniąc tym samym spokój i porządek wokół siebie.