Z Jasła do Krakowa
Odległość a czas
Mimo dwukrotnie większej odległości występującej między Jasłem a Krakowem (150 km), i Jasłem a Rzeszowem (70 km), podróż zajmuje tyle samo czasu (w skrajnych przypadkach 1 godz. i 40 min.) do obu tych miast. To również efekt wspominanych w poprzednim poście geopolitycznych uwarunkowań, a zarazem relacji sprawujących władzę w obszarze (terytorium), który ową władzę wybrał.
Wybierając się ponownie do Krakowa, myślałem wiele o perspektywie zorganizowania spotkania „po latach” z kolegą Sławkiem, którego nie widziałem jakieś cztery wskazane wyżej okresy, a w poprzedniej relacji – kolejnych osiem, chyba… Pisałem niegdyś o nieistnieniu przypadków lub zbiegów okoliczności – niech będzie ta historia kolejnym tego dowodem, że miałem rację.
Góra z górą się nie zejdzie…
Zaplanowanie wizyty „u kolegi” z czteromiesięcznym dzieckiem, a do tego jeszcze z żoną, biorąca udział w naukowej konferencji, ze względu na ich wzajemnie mocno zindywidualizowany, i wymagający zarazem od wszystkich stron, harmonogram współdziałania (w tym mam na myśli, przede wszystkim, karmienie piersią), jest – delikatnie rzecz ujmując – trudne.
Kroczę sobie więc krakowskimi chodnikami, wracając ze spaceru przyprowadzającego samochód w strefę już niepłatną („Właśnie minęła godzina dwudziesta – parkowanie w Krakowie jest bezpłatne”). Nadmieniam, iż uprzednie wyprowadzenie go poza obszar namolnie uzurpujący sobie prawo do zgromadzonych w moim portfelu złotówek zajęło mi ponad godzinę. Ale udało się. Ulica, nomen omen, Focha, jest najkrótszym odejściem od strefy, a najbliższym do Rynku.
Całe dwadzieścia minut spacerkiem.
Wracamy do kolegi. Skręcam więc w lewo, z Piłsudskiego w Retoryka, korzystając z przejścia dla pieszych, a na tym samym skrzyżowaniu, z Piłsudskiego w Retoryka, w prawo, skręca kto?
Sławek
Wymieniliśmy wspólne wyjaśnienia, w tym dotyczące wyglądu naszych fryzur, a także usprawiedliwienia co do miejsca i czasu – czyli: dlaczego się tyle nie odzywaliśmy oraz jak to się stało, że on mnie nie rozjechał i dlaczego ja nie dałem się przejechać.
Ulica Retoryka w Krakowie była tymczasowym miejscem parkowania samochodu i spędzenia w nim nocy. W mieszkaniu przy niej, nie w samochodzie. Wszystko wyglądało idealnie do momentu, w którym umówiłem się na odebranie kluczy do wynajętego mieszkania. A była to godzina 14.00.
Rozmawiając telefonicznie z panią odpowiedzialną za przekazanie kluczy do mieszkania, o godzinie 13.55, usłyszałem zapewnienie, że będzie na umówionym miejscu za pięć minut. Córka zaczęła się niepokoić coraz bardziej. Pani nie było po dziesięciu, ani też piętnastu minutach, licząc od umówionego czasu spotkania. Próbowałem się telefonicznie skontaktować trzy razy, i zapytać, co takiego się stało, że jej z kluczami nie ma. Nie było odbioru.
Jakoś przeszedłbym nad tym do porządku dziennego, gdyby nie fakt, że na moich rękach, o słabo wytrzymałych już stawach łokciowych, moja ponad sześciokilogramowa córka wrzeszczała, oznajmiając o swoim niezadowoleniu z zaistniałej sytuacji jakieś pół Kleparza i Kazimierza zarazem, od południowo-zachodniej strony biorąc.
– Niech pani teraz wytłumaczy dziecku, dlaczego pani się spóźniła! – wykrzyknąłem na powitanie dziewczynie wyjmującej klucze z saszetki.
– A co pan myśli?! Że ja mam tylko takie rzeczy na głowie? Nikt nie chce przyjść do pracy, sama muszę biegać, często wstaję o pierwszej w nocy, żeby przekazać klientom klucze do mieszkania! Do tego moja mama jest sparaliżowana – wszystko muszę jakoś pogodzić.
– Umawialiśmy się na godzinę 14.00, czekam od czterdziestu pięciu minut. Ze mną nie ma problemu, ale córka jednak ten problem ma. Od dwudziestu minut oznajmia to niezadowolenie, jak słychać, głośno światu. – Muszę ją szybko przebrać – oznajmiłem.
Weszliśmy do środka. Atmosfera zrobiła się napięta. Pani „od kluczy” zaczęła tłumaczyć, gdzie co jest, jak uruchamia się piec grzewczy.
– Ja nie jestem w stanie ogarnąć tego wszystkiego. Sparaliżowana matka, mieszkanie, klienci. Zatrudnić do pracy kogokolwiek jest ciężko. Nikt za te pieniądze nie chce pracować. Nikt nie chce przyjść do pracy!
Mówię, że to przecież pani interes jest.
– Pani bierze za to pieniądze!
Wzruszony nieco, przekornie nadmieniłem jeszcze, że:
– Czas jest najwyższy, żeby pracodawcy wreszcie zaczęli płacić pracownikom rozsądnie za wykonaną pracę, także w Polsce.
Przeprosiłem za wstępną reakcję, mimo wszystko, uzasadnioną wniebogłosy wznoszącym się wrzaskiem córki.
Ona mnie też przeprosiła, mimo wszystko, uzasadnioną koniecznością opieki nad matką i… opóźnieniem autobusu.
Do tej chwili nie otrzymałem przeprosin za piec, który tak grzał, że spać się nie dało. Uruchamiać się miał w ściśle określonych godzinach doby. Głęboko się zastanawiałem, w jaki sposób tak prosta konstrukcja może urzeczywistniać przedstawiane inteligentne rozwiązania… Odpowiedź na zadane sobie pytanie uzyskałem w momencie, gdy zajrzałem do trzeciej szuflady szafki utrzymującej telewizor – regulatory i programatory czasowe leżały sobie tam równie bezpieczne, jak i bezużyteczne.
Niestety, odkrycia tego dokonałem na drugi dzień.
Straty? Nieprzespana noc, z uwagi na utrzymującą się wysoką temperaturę (około 27 stopni Celsjusza), nadpalony na wskazanym wyżej piecu ręcznik i osobista podkoszulka koloru białego. Ostatnie dwie rzeczy nie nadają się do dalszego użytku (w tym jedna mojej własności).
Żyjący wyszli z opresji bez uszczerbku na zdrowiu.